Śniegiem po oczach
Z Markiem Suslikiem, znanym jako „Marco” – podróżnikiem oraz właścicielem strony „White Wolf – Śniegiem po oczach” – rozmawiamy o zamiłowaniu do niecodziennej pasji, czyli podróżowaniu motocyklem w prawdziwie ekstremalnych warunkach.
Piotr Ganczarski: Skąd u Ciebie zamiłowanie do podróżowania?
Marek Suslik: Podróżowanie to nic innego jak odkrywanie czegoś nowego – forma poznawania świata. Wychodzę z założenia, że nie wraca się do tych samych miejsc, ponieważ życie jest krótkie, a oferuje bardzo dużo do odkrycia, poznania. Lubię odkrywać i doświadczać nieznanego. To zdecydowanie nadaje smak codziennemu życiu.
A dlaczego akurat na motocyklu?
Z wszystkich środków lokomocji motocykl daje mi największą satysfakcję, ponieważ mogę na nim pokonywać i eksplorować obszary często niedostępne dla przeciętnego turysty. Motocykl daje również poczucie wolności, jakiego nie oferuje żaden inny pojazd. Jadąc, oprócz samego pokonywania kilometrów doświadczasz również otaczających cię zapachów: wiesz, że w ogrodzie domu, który właśnie mijasz, ktoś robi grilla, jadąc np. przez góry, czujesz zapach lasu. To są te dodatkowe składowe podróży, których nie doznamy w samochodzie czy samolocie. W momencie, w którym ruszasz i unosisz nogi, czujesz się lekki i wolny. Wtedy właśnie zaczyna się przygoda.
Pięknie powiedziane. A co sprawia, że jeździsz gównie zimą – i to w najzimniejsze rejony świata? Cierpienie sprawia Ci przyjemność?
Dobre pytanie! (śmiech) Uspokajam od razu, że podróżuję również latem! Ale, ale... Już jakiś czas temu odkryłem, że nie przeszkadza mi jazda zimą. Zaczęło się niewinnie, czyli od jazdy „wkoło komina” na enduro.Później przyszedł czas na zlot Elefantentreffen, czyli zimowy zlot w Niemczech uważany za jeden z najtrudniejszych. Bywają tam srogie zimy. I wówczas okazało się, że mimo odległości i dużych mrozów dalej mam przyjemność z jazdy. I tak właśnie, podczas pewnego powrotu z takiego zimowego zlotu zaplanowałem pierwszy daleki wyjazd. Jak każdy (chyba każdy), nie lubię cierpienia (śmiech). Moje zimowe wyjazdy są raczej efektem przesunięcia odczucia zimna i związanego z tym dyskomfortu. Po prostu wytrzymuję więcej niż przeciętny człowiek, ale też lubię walczyć z przeciwnościami na każdym kilometrze. To hartuje ducha!
Ciekawi mnie, jak reagują ludzie, kiedy widzą opatulonego bikera w środku zimy na motocyklu z doczepionymi nartami.
Zazwyczaj są to pytania w stylu: co ty tu, cholera, robisz na tym motocyklu?! Przecież jest środek zimy! Większość ludzi reaguje podobnie (śmiech). Jednak największa zabawa jest wówczas, gdy są obfite opady śniegu, a do tego mróz, a ja podjeżdżam do świateł na skrzyżowaniu i staję obok samochodu. Mina kierowcy zawsze jest bezcenna!
Nie wątpię. Powinieneś kiedyś to nagrać. A co rodzina sądzi o tym dość ekscentrycznym sposobie spędzania wolnego czasu?
Nie mam pojęcia, jak moja żona wytrzymuje te szaleńcze pomysły, ale kiedy poznaliśmy się dawno temu, już wtedy jeździłem motocyklem, więc wiedziała, że to coś więcej niż sprawna jazda po mieście. Mimo to jestem jej bardzo wdzięczny za wyrozumiałość. Z racji tego, że moje wyjazdy siłą rzeczy są naprawdę niebezpieczne, to każdy start planuję po Świętach Bożego Narodzenia – tak żeby spędzić je razem. Muszę zakładać, że coś może pójść nie tak. To oznacza także, że wyjeżdżam zawsze w środku zimy.
Czym się zajmujesz zawodowo i jak łączysz pracę z podróżowaniem? Koniec końców, twoje wyjazdy to nie dwutygodniowy all-inclusive.
Zawodowo jestem managerem i zajmuję się rozwojem firmy. Mam bardzo wyrozumiałego pracodawcę, który wie, że moje wyjazdy są z kategorii „hardcore extreme” (śmiech). Mimo że moja pasja zakrawa na szaleństwo, szef daje mi zielone światło na jej realizowanie. Jest to dla mnie bezcenne wsparcie. To komfort, o którym wielu może tylko pomarzyć.
Opowiedz, jak przygotowujesz się do swoich podróży. Są na to jakieś specjalne sposoby i patenty?
Sposób przygotowania jest bardzo złożony – każda codzienna jazda przez cały rok jest pewną formą przygotowania. W zasadzie nie schodzę z motocykla w ciągu roku. Jeśli zaczyna padać deszcz, to właśnie wtedy wsiadam na motocykl i jadę – żeby cały czas ćwiczyć technikę jazdy. Idealnymi warunkami dla mnie jest jazda enduro, gdzie pokonuję różne nawierzchnie i warunki pogodowe, jest wiele uślizgów czy nawet wywrotek. To prawdziwy poligon doświadczalny. Oprócz samej jazdy pracuję też nad odpornością, czyli chodzę w krótkim rękawie, gdy inni zakładają już kurtki. Ostatnio trochę przytyłem, więc mam lepszą izolację (śmiech).
A jak należy przygotować motocykl, by nie odmówił posłuszeństwa w krytycznym momencie?
Podstawowym wymogiem jest to, że trzeba bardzo dobrze znać swój motocykl. Ci, którzy jeżdżą na dalekie wyprawy doskonale wiedzą, o czym mówię. Jestem w stanie na słuch zdiagnozować anomalie w działaniu motocykla. Bardzo ważne jest, aby umieć „czytać” swój jednoślad. Oczywiście zapewniam mu stały i dokładny serwis, aby wszystkie podzespoły były utrzymane w jak najlepszej kondycji, gdyż najmniejsza nieszczelność w instalacji elektrycznej czy inne mechaniczne niedociągnięcie mogą skończyć się bardzo nieciekawie, gdy jest się samemu w mroźnej głuszy. A mimo to zdarzają się usterki i trzeba sobie umieć z tym radzić w środku zimy – zarówno od strony technicznej, jak i psychicznej.
Czy taki rodzaj turystyki wymaga zmian w konstrukcji motocykla?
Myślę, że bez kilku patentów jazda zimą byłaby po prostu niemożliwa. Jak już powstał plan pierwszego dalekiego wyjazdu, w następnej kolejności trzeba było odpowiednio przygotować motocykl. Trwało to kilka miesięcy. Podstawowym elementem była konstrukcja nart, którą podpatrzyłem w armii szwedzkiej. Dla mnie jest to patent nie do przecenienia. Nie znaleźliśmy żadnych wiadomości w sieci, jak je zrobić, więc wzorowaliśmy się na zdjęciu. Po dwóch miesiącach spawania, gięcia i kucia narty były gotowe na pierwsze testy. Po małych korektach finalnie udało się je wykonać. Mają specjalny system, który porusza się w trzech płaszczyznach.
Następnym etapem były wszelkiego rodzaju dodatki, które miały za zadanie poprawić komfort jazdy. Zaczęło się od siedmiuset kolców w każdej z opon, które musiałem własnoręcznie wkręcić. Wyjeżdżałem w sobotę, a wkręcałem je jeszcze w piątek wieczorem (śmiech). Zadbałem też o ręce i założyłem grzane manetki, żeby nie mi marzły palce, ale, jak się później okazało, miałem za słaby alternator i rzadko z nich korzystałam, przez co odmroziłem dłonie. Założyłem też dodatkową szybę na owiewkę, by niwelować uderzenia wiatru i śniegu – okazało się to bardzo dobrym rozwiązaniem. Na koniec założyłem kilka własnoręcznej konstrukcji stelaży i bagażników oraz lampy dodatkowe (głównie na przód), bo jechałem cały czas po ciemku, gdyż światło dzienne o tej porze roku na północy kontynentu jest tylko przez około 2 godziny. Tak przygotowanym motocyklem Honda XL 600 LM zwanym Elzą wyruszyłem na podbój zimowych szlaków. Trwa to do dziś. Jednak teraz przyjdzie się jej mierzyć z syberyjskim mrozem i potrzebuje kolejnych modyfikacji. Najważniejszą jest odpowiednie przystosowanie instalacji elektrycznej. Powoli zbieram środki i będę ją przerabiał.
Czyli trzeba być swoim własnym, doświadczonym mechanikiem. Jakie są twoje najbliższe plany podróżnicze? Nadal będą to zimowe wypady w stronę ekstremum?
Tak. Mam kolejne plany związane z zimą na motocyklu. Te najbliższe to pokonanie trasy Moskwa–Jakuck–Ojmiakon jako pierwsza osoba na świecie. Do tej pory nikomu nie udało się tego dokonać. Ojmiakon uważany jest za jedno z najzimniejszych miejsc świata, gdzie temperatura spada poniżej -60°C. To naprawdę ekstremalny wyjazd dla człowieka i sprzętu. Jeśli uda się to zrobić, to w kolejce stoi Alaska, zimą oczywiście. Powoli więc wchodzę w wyjazdy, które finansowo jest mi trudno samemu organizować, ponieważ przekraczają moje możliwości. Dlatego też przy najbliższym wyjeździe na Syberię po raz pierwszy planuję spróbować uzyskać wsparcie sponsorów i zapraszam w tej sprawie do kontaktu.
Czego więc jako redakcja oraz czytelnicy możemy Ci życzyć?
Chyba najcenniejszą rzeczą w przypadku moich eskapad jest wytrzymałość – zarówno moja, jak i sprzętu. Zapraszam również wszystkich do śledzenia moich poczynań na Facebooku – czasem ciepłe słowo w komentarzu potrafi dodać prawdziwej otuchy.
Dziękuję zatem za rozmowę i życzę wspomnianej wytrzymałości.